Nora Roberts to jeden z wielu pseudonimów artystycznych pod którym tworzy Eleanor Marie Robertson – znana amerykańska pisarka, która początkowo pracowała jako aplikant sądowy. Zaczęła pisać w 1979 roku, gdy wraz z dwoma synami została uwięziona w domu z powodu zamieci śnieżnej.
Grant Campbell to ceniony rysownik komiksów, który publikuje swoje prace pod pseudonimem w poczytnym czasopiśmie. Ceni sobie anonimowość nie tylko na polu zawodowym, ale i prywatnym. Jest samotnikiem, który zamieszkuje starą latarnię morską w małej nadmorskiej wiosce w stanie Maine. Wytrwale przegania z okolicy latarni turystów i miejscową młodzież. Jego spokój zostaje zakłócony podczas pewnego ulewnego wieczoru, gdy w jego progu staje przemoczona do suchej nitki Genevieve Grandeau – znana malarka, która uciekając przed demonami przeszłości, postanowiła zamieszkać w Windy Point. Kobieta swoją wizytę w latarni zawdzięcza zepsutemu samochodowi, który odmówił posłuszeństwa na drodze. Czy Grant zatrzaśnie Gennie drzwi przed nosem, czy postanowi uratować ją z opresji?
„Grant” to jak dotąd najgorsza książka z serii o rodzinie MacGregorów. Jak się okazuje jest to cykl również o przyjaciołach rodziny, bo Grant zdecydowanie nie należy do tej familii. Historia dzieci Daniela MacGregora została przedstawiona w trzech poprzednich tomach, do których lektury zachęcam w pierwszej kolejności, jeżeli chcecie w przyszłości poznać bliżej losy Granta. Czwartego tomu nie można potraktować jako oddzielnej powieści, ponieważ nieznajomość serii może negatywnie wpłynąć na zrozumienie treści zawartych w książce.
Zawiodłam się na tej powieści. Nie miałam wobec niej wygórowanych oczekiwań, ponieważ już wcześniej zauważyłam tendencję spadkową, każda kolejna książka jest niestety gorsza od poprzedniej. Tym razem fabuła była bez polotu, autorka zaoferowała nam wyłącznie mdły romans, w którym brakowało nagłych zwrotów akcji, czy chwytającego za serce zakończenia. Od pierwszej strony wiadomo, jak ta historia się skończy. Mam wrażenie, że powieść ta powstała jedynie dla pieniędzy. Najwyraźniej seria dobrze się sprzedawała, więc czemu dalej nie robić łatwej forsy? Niestety kosztem jakości. W książce przeważają karykaturalne zachowania bohaterów i teatralne, nienaturalne wręcz dialogi.
Infantylni bohaterowie bardzo mnie irytowali. Oburzali się o najzwyklejsze pierdoły, wyolbrzymiali niektóre problemy. Nora Roberts tym razem jest niekonsekwentna w kreacji postaci. To, co mnie zaskoczyło, to że Grant wkupił w się w łaski Daniela MacGregora, czasem miałam wrażenie, że nawet próbuje się mu podlizać. A przecież jest kreowany na wielkiego odludka zaszytego w swojej latarni. Nawet mieszkańcy Windy Point, uważają go za chłodnego w stosunkach międzyludzkich introwertyka.
„Grant” to czwarty tom serii o rodzinie MacGregorów. Akcja romansu osadzona jest w latach 80. XX wieku. Choć główni bohaterowie wydają się od siebie tak bardzo różni, to jednak ich pasje i przeszłość są do siebie bardzo zbliżone. Trudno uwierzyć, że właśnie te podobieństwa zamiast ich do siebie przyciągnąć, sprawiają, że młodzi coraz bardziej się od siebie oddalają. Uważam, że to najgorsza część tej serii. Była nudna jak flaki z olejem i okropnie mi się dłużyła, mimo że książka należy raczej do tych krótszych. Typowy harlequin, który kompletnie nie wnosi nic do życia czytelnika. Jeśli dysponujecie nadmiarem czasu, to możecie go trochę zmarnować na tę infantylną powieść.
Ta seria jeszcze przede mną, ale lubię twórczość tej autorki.
OdpowiedzUsuńNie znam jeszcze tej serii.
OdpowiedzUsuńChyba by mnie denerwowali infantylni bohaterowie, więc raczej podziękuję ;)
OdpowiedzUsuńwłaśnie takich książek boję się najbardziej, chciałoby się ją przeczytać, ale dłuży się każda linijka
OdpowiedzUsuń