Jeżeli lubicie książki z gatunku science fiction nawiązujące
do dystopii, to „Dziewczyna, którą kochały pioruny” Jennifer Bosworth powinna
trafić w Wasze ręce.
Los Angeles zostaje zniszczone przez trzęsienie ziemi
wywołane potężną burzą. Ludzie, którzy przetrwali kataklizm, lecz utracili dach
nad głową, cierpią z powodu głodu i chorób, gromadzą się na plaży, znajdując
schronienie w namiotowiskach. Tam swój namiot ma też Prorok, który przepowiada
koniec świata. Tylko nieliczni mają na tyle szczęścia, by ich domy nie
zamieniły się w ruinę. Wśród nich znajduje się Mia.
Osiemnastolatka wraz ze swoim młodszym bratem postanawia
wrócić po katastrofie do szkoły, gdzie rozdawane są racje żywnościowe. W
mieście bardzo trudno zdobyć podstawowe produkty spożywcze, nie mówiąc o
lekarstwach. Wśród uczniów spotyka Jeremiego, tajemniczego chłopaka, a także
Tropicieli. Kim są nowo poznani ludzie i jak potoczą się losy głównej
bohaterki? Czy wygłaszane proroctwa okażą się prawdą?
Bohaterka obdarzona jest niezwykłym darem. A może wcale nie
takim niezwykłym, bo media podają, że rekordzistę piorun trafił aż siedem razy.
Tak, niektórzy ludzie przyciągają błyskawice jak magnes. Wśród nich jest i Mia,
która wręcz uwielbia, gdy jej ciało przeszywa piorun, zostawiając na nim liczne
czerwone blizny, które dziewczyna musi ukrywać pod grubą warstwą ciemnych
ubrań. W dodatku przeszłość stawia ją raczej w złym świetle. O, taka niby bogu
ducha winna istota, która jednak ma coś za uszami.
Zaś wspomniany wyżej Jeremy to człowiek zagadka, którego
udało mi się rozgryźć dopiero przy końcu powieści. Mimo wszystko to szara
papierowa postać niczym tani papier toaletowy.
Autorka bardzo dobrze oddała obraz upadającej cywilizacji.
Miasto po dramatycznej katastrofie zostało ukazane w przekonujący sposób.
Jest jedno „ale”. Nasza bohaterka musiała urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą,
inaczej nie jestem w stanie wytłumaczyć tego, że jej dom jako jeden z
nielicznych nie rozpadł się jak domek z kart, a w dodatku ocalały jej samochody
(zastanawiam się, skąd brała benzynę) i sprzęty domowe. Bez problemu może
oglądać kablówkę, w której swoją audycję nadaje Prorok, ma nawet dostęp do
internetu, który działa częściej niż ten mój w akademiku.
Książkę przeczytałam bardzo szybko i z uśmiechem na twarzy,
a to za sprawą zrozumiałego języka, niczym niewyróżniającego się stylu i
prostej narracji, co sprawia, że przez tę opowieść nietrudno jest przebrnąć. Na
uwagę zasługują opisy uczuć, które towarzyszą bohaterce, gdy przez jej ciało
przepływa energia elektryczna. Wielość wątków podnosi wartość powieści, ale ten
miłosny autorka mogła sobie darować. Zbyt cukierkowo. Polecam, jeśli macie
ochotę na niezobowiązującą lekturę.
Ocena: ✭✭✭✭✭✭✭✭✭✭
Raczej nie dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńDlaczego?
UsuńDawno temu miałam okazję przeczytać tę książkę i była ok, nie wyróżniała się niczym szczególnym :)
OdpowiedzUsuńSpodziewałam się po niej czegoś więcej.
UsuńWygląda na to, że minusów jest więcej niż plusów, więc daruję sobie lekturę. Szkoda, że nie wyjaśniono jakim cudem główna bohaterka miała dostęp do wszystkich dóbr skoro wokół wszystko zostało zniszczone. Nie pociąga mnie też cukierkowy wątek romantyczny.
OdpowiedzUsuńJest tam tyle wątków, których nie jestem w stanie zrozumieć, że aż sama jestem w szoku :D
UsuńBrzmi całkiem ciekawie. Postaram się o niej pamiętać i mieć ją na uwadze przy kolejnych książkowych szaleństwach. :)
OdpowiedzUsuńOstrzegam, szału nie ma.
UsuńRzadko sięgam po dystopie, chociaż do tej pory trafiałam bardzo dobrze - po prostu dawkuję je sobie. Ta akurat mnie nie przekonuje, więc w tym przypadku odpuszczę sobie.
OdpowiedzUsuńJeśli znajdę coś lepszego, na pewno o tym napiszę.
UsuńKiedyś mogłam cały czas czytać dystopie itd. Ale słyszałam, że ta książka to jedna wielka katastrofa, więc jej podziękowałam. Kto wie, może jednak się do niej przekonam i przeczytam, bo pomysł wydaje się bardzo ciekawy.
OdpowiedzUsuńPomysł jest niezły, ale autorka nie umiała go poprawnie przelać na papier.
UsuńLektura cokolwiek... osobliwa ;) Być może przeczytam, chociaż na razie nie leży w kategorii pierwszej potrzeby. Ale dodaje na listę (niekończącą się...)
OdpowiedzUsuńPS Śliczny blog :) Korzystałaś z jakichś szablonów?
Pozdrawiam
Paulinka z
http://ksiegoteka.blogspot.com/
Od lat sama zajmuję się tworzeniem szablonów na bloga. Ten nie jest doskonały, bo mam małe problemy z czcionką, nie potrafię tego naprawić, więc pewnie wkrótce zawita tu nowa szata graficzna.
UsuńA ja wielokrotnie zastanawiałam się nad zakupem tej książki, jednak mój gust był nieco inny niż aktualnie :) mimo wszystko, myślę, że się skuszę. Zagadkowy Jeremy kusi :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam,
http://ksiazkowa-przystan.blogspot.com/
Jeremy, tak, tylko on jest wart sięgnięcia po tę książkę.
UsuńJakoś nigdy szczególnie mnie do niej nie ciągnęło. Za dużo takich niezobowiązujących lektur mam na półce żeby dokupować kolejne :-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Też mam ich sporo.
UsuńCzytałam i muszę przyznać, że spodziewałam się czegoś więcej. Jednak nie żałuję, bo książka była lekka i przyjemna, więc szybko się czytało. Czasami warto takie przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńOdbiegając od tematu: cudowny szablon!
Zgodzę się z tym, że czytało się ją szybko.
UsuńDziękuję :)
O kurczę, faktycznie trochę za cukierkowo i pozbawione logiki. Zdecydowanie wystarczy mi "Tu i teraz" z naiwnymi zagraniami autorki, drugi raz się na taką historię nie nabiorę. ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda pieniędzy na taką książkę.
UsuńPrzyznam, że tytuł spodobał mi się, ciekawie drażni wyobraźnię. :)
OdpowiedzUsuń